Lękowo przywiązane- czy lękowy styl przywiązania napędza epidemię samotności wśród kobiet?
Lękowo
przywiązane to mocna książka, ponieważ obnaża bliskie wszystkim nam
tematy. Moja lektura Jessici Baum zbiegła się w czasie z odsłuchiwaniem
audiobooka Losu, który dziedziczysz Noemi
Orvos-Toth. Pomimo ciężkich treści ciepły głos Mai Ostaszewskiej
pomógł mi przejść przez najbardziej rwące meandry poradnika owej węgierskiej
specjalistki. Kombinacja tych dwóch pozycji była zupełnie przypadkowa, ale, choć
losowa, okazała się jak najbardziej uzasadniona. Myślę, że bardzo często my ten
lęk dziedziczymy i przeżywamy go już w łonie lękowej matki. Niestety dziedzictwo
to najczęściej dotyka właśnie kobiet, które już od wczesnych lat zgodnie
z patriarchalnym wzorcem kulturowym są tresowane do tego, żeby wciąż starać się
jeszcze bardziej. Co więcej, być może to właśnie lękowy styl przywiązania jest
główną przyczyną trwania w przemocowych związkach. Nie byłam jeszcze na „Domu dobrym”
Smarzowskiego. Nie wiem, czy się przełamię, a jeżeli tak, to czy potem zasnę?
Moje
pokolenie od dziecka było karmione baśniowymi mitami o miłości, to my jako
pierwsze dorwałyśmy się do bajek Disneya na kasetach VHS. Jak zauważa Baum,
wtłoczono nam, że „wyłącznie nasz partner jest odpowiedzialny za to, byśmy
czuły się bezpieczne i kochane”. Po Kopciuszku, Śpiącej Królewnie i Małej
Syrence przyszedł czas na falę komedii romantycznych z lat 90, które tak
chętnie propagowały szczęśliwe zakończenia. Związek romantyczny miał nas
uratować od czarnej dziury samotności! Jak dobrze, że teraz niektórzy krytycy filmowi zabrali się za ich
dekonstrukcję. Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, że tak łatwo jest wskoczyć
w wygodny outfit bezpiecznego stylu przywiązania, wystarczy być cierpliwą i dożywotni
happy end gwarantowany. Nikt jakoś też specjalnie z nami nie rozmawiał, żeby
zacząć od pracy nad sobą.
Tym sposobem nie jedna z nas zdecydowała się na szybki ślub, żeby stać się kolejną szczęściarą, albo zaliczyła cały szereg relacji, byleby kogoś mieć. Lęk przed pustką, lęk przed porzuceniem, obawa przed ostracyzmem społecznym i krytyką najbliższej rodziny. Chyba do końca życia nie zapomnę, jak w Niedzielę Wielkanocną napadła na mnie sąsiadka, z małą wnuczką na rękach i tekstem: „A Ty kiedy będziesz następna? Coś słabo się starasz”. W tamtym czasie moja dwudziestoparoletnia osoba powinna jej życzyć „Wesołego pipolonego Allleluja i zajęcia się swoimi sprawami”, ale de facto pamiętam jedynie swoje zażenowanie i uprzejmy ton grzecznej dziewczynki. Jessica Baum bardzo fajnie pokazuje, w jaki sposób można sobie z tym lękiem poradzić, a nawet przeprogramować głowę, gdyż nasz kochany mózg na szczęście lubi się uczyć. Brak tu kategorycznych sformułowań, jak tych z szekspirowskiego "Hamleta", tu nikt nie woła „won do klasztoru” lub "na terapię". Ofelia nie musi rzucać się do rzeki. Raczej w czuły sposób zachęca się ją do przyjrzenia się sobie. Jako fascynatka zielarstwa dodam tylko, że do takiej lektury warto zaopatrzyć się w napar z lawendy i rumianku albo odwar z kłącza tataraku na zluzowanie mięśni. Niektóre ćwiczenia proponowane przez autorkę zanim wprowadzą nas w stan równowagi i relaksacji, mogą powodować i napięcia mięśniowe i łzy. Strach się bać? Nie sądzę. Warto zaryzykować. Ps: czy wiecie, że z suszonych kłączy tataraku i goździków możecie przyrządzić cudownie aromatyzowane czerwone wino? Wystarczy pomacerować 10 dni wszystkie składniki.

Komentarze
Prześlij komentarz