„Radykalne przebudzenie do autentycznego życia” Shefali Tsabary, krótka recenzja obfitego tomu


 

„Radykalne przebudzenie” to psychologiczna cegła, choć nie naukowa i daleka od akademickiego tonu, ale jednak cegła. Zaparłam się i przeczytałam ją w ciągu kilku miesięcy, ani razu nie rzucając tomiszczem o ścianę, choć chęci miałam. Tsabary, jak na amerykańską psycholożkę z wielokulturowego kraju przystało, ma tendencję do rozwodzenia się nad kobiecością i jej rolą w społeczeństwie w sposób inkluzywny, co sprawia że część rozdziałów sformułowana jest dość ogólnikowo. Zamiast bardziej rozwijać swoje obserwacje, odpływa w morze dywagacji tak, aby żadna z nas nie poczuła się pominięta. Wychodzi z tego publikacja uniwersalna, ale niestety diabeł tkwi w szczegółach, a tu ich często brak. Z jednej strony dzięki temu to rzeczywiście książka dla każdej z nas, a z drugiej pozostawia pewien niedosyt, który zachęca do własnej refleksji.

Dlaczego przeczytałam „Radykalne przebudzenie”? Przyznaję, napotkałam na jej temat dość obszerny artykuł w „Zwierciadle” i zaciekawiła mnie jej hipoteza. Czy kobieta tak naprawdę może się przebudzić do autentycznego życia? Można się wybudzić ze śpiączki, maligny, złego snu, marazmu duchowego. To prawda. Ale do autentycznego życia? Wielkie to słowa, więc kiedy sięgałam po książkę, robiłam to z dużą ironią, ponieważ zakładałam, że suma summarum za tą publikacją niewiele idzie. Spodziewałam się słomy po pas…Tymczasem Tsabary zaskoczyła mnie umiejętnym stawianiem pytań i regularnym składaniem do refleksji pomiędzy liniami, mimo że w książce ani razu explicite nie pojawia się hasło „ćwiczenie” . Brak też słynnego  „zadanie dla Ciebie”. Jednak to po skończonej lekturze utwierdziła mnie w wielu bardzo pomocnych przekonaniach takich jak: przyzwolenie na starzenie się, realna akceptacja swoich fizycznych niedoskonałości oraz zachowanie dystansu. Ten ostatni zwłaszcza wydał mi się istotny.

Zwróć uwagę, że nie chodzi tu o brak przywiązania czy też dystans emocjonalny, który kojarzy się nam z obojętnością, a nawet egoizmem. To pewna forma wytartego już jak stare skarpety pojęcia „odpuszczania”. To przesłanie zostanie ze mną po tej lekturze na dłużej. Jak wyjaśnia sama autorka, dystans „tak naprawdę oznacza, że przestajemy się kurczowo trzymać różnych przedmiotów, ludzi i spraw, ponieważ rozumiemy, że kluczowym aspektem wszelkiego życia jest nietrwałość. Zaczynamy odpuszczać. Odpuszczenie  czy też poddanie się sugeruje jednoznaczną akceptację oczywistej rzeczywistości taką, jaka jest.” Jednym słowem przestajemy fantazjować, a neurozy staramy się wysłać w kosmos. Nie wyzbywajmy się jednak marzeń! „Dystans nie oznacza, że unikamy bliskości z drugą osobą, a jedynie, że nie jesteśmy od niej zależne w kwestii wewnętrznego nasycenia. (…) Porzucamy nasze fantazje na temat drugiej osoby i akceptujemy ją taką, jaka jest, wraz z jej mroczną stroną”. Przy czym akceptacja nie oznacza ani przyzwolenia na złe traktowanie.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Badaj się, dziewczyno!

Nie wszystko złoto, co się świeci, ale spojrzeć w głąb siebie warto

Pokrzywa pokrzywie nierówna